NOTATNIK SGH: Inwestycje w sztukę – ile lat powinny trwać?
Rozdział 2: Inwestycje w sztukę – horyzont / czas czytania: 10 min. 50 s.
Ekonomistko, Ekonomisto! Na okoliczność →Akademii Inwestowania Alternatywnego w Szkole Głównej Handlowej kontynuujemy cykl poradnikowych materiałów o inwestycjach. Tym razem o horyzont inwestycji w sztukę pytamy Iwonę Wojnarowicz z domu aukcyjnego Libra.
Alternatywne.pl: W dobie pandemii zestawienia rynku dzieł z parkietem giełdy są coraz częstsze i nierzadko wybrzmiewa w nich marzenie o krótkoterminowej grze na wzrost wartości aktywów. Czy spekulacja na aukcjach sztuki może się jednak w ogóle udać?
Iwona Wojnarowicz, Libra: Na rynku sztuki spekulacja jest rzeczywiście możliwa, nawet zakładając horyzont od paru miesięcy do roku, trzech lat, ale wiele zależy w tym przypadku od działań promujących dorobek artysty. Jeśli dysponujemy kwotą kilku tysięcy złotych, a myślimy o zwrocie z inwestycji w terminie krótszym niż 10-15 lat – co na rynku dzieł jest najczęściej sugerowanym horyzontem – powinniśmy pomyśleć o tzw. klasykach współczesności, czyli nestorach polskiej sztuki XX wieku. Mowa o podręcznikowej pierwszej pięćdziesiątce artystów, którzy tworzyli po 1945 r., przede wszystkim do roku 2000. Co ważne, dysponując mniejszym budżetem, warto szukać dzieł niemalarskich – rysunków, szkiców, prac edycyjnych, a więc różnego rodzaju grafik.
I. Inwestycje w sztukę – dokąd wybrać się na zakupy?
Gdzie się więc wybrać na poszukiwania? Czy wystarczy przeglądać tylko aukcyjne katalogi?
I.W.: Nie, takich obiektów zdecydowanie warto szukać też poza rynkiem aukcyjnym, a jeśli już, dobrze pamiętać o mniejszych domach aukcyjnych. Planując inwestycję w sztukę mistrza awangardy, ale za kilka tysięcy złotych, warto odwiedzać również galerie i antykwariaty. Tak w Polsce, jak i za zachodnią czy wschodnią granicą.
Czy licytowanie dzieł za granicą wiąże się z jakimś szczególnym ryzykiem?
I.W.: Owszem, choć to nie reguła. Decydując się na zakup dzieła w mniej popularnym zagranicznym domu aukcyjnym, trzeba pamiętać o ryzyku nabycia falsyfikatu, wobec czego nie jest to zadanie dla początkującego kolekcjonera. Rozważając różne segmenty rynku pod tym kątem, obawy są bardziej zasadne w przypadku sztuki dawnej – częściej falsyfikowane są przecież rysunki Wyspiańskiego niż chociażby litografie Lebensteina. To kwestia prawdopodobieństwa.
Czy poza antykwariatami, galeriami i domami aukcyjnymi w różnych zakątkach globu można gdzieś jeszcze kupować tego typu dzieła – grafiki czy rysunki w kwocie kilku tysięcy złotych?
I.W.: Oczywiście, znam na przykład osoby przeszukujące pod tym kątem nawet archiwa biblioteczne, które bywają czasem wyprzedawane z wartościowymi litografiami, rysunkami, pracami na papierze. W tym miejscu można już wrócić do punktu wyjścia, a więc zwrotu inwestycji, bo perspektywa wstawienia takich zdobyczy na aukcję do domu aukcyjnego nabiera wtedy sensu.
II. Inwestycje w sztukę – odkrywanie nowych nazwisk
A jakby ten proces wyglądał, gdybyśmy zamiast już dostrzeżonego klasyka awangardy, chcieli odkryć jakieś nazwisko przed innymi kolekcjonerami?
I.W.: Planując inwestycję w sztukę, istotnie warto rozeznać również dorobek artystów mniej popularnych, choć, niestety, nie jest to zadanie dla laika. W przypadku, kiedy niezbędne jest przewidzenie trendu na rynku, dobrze jednak skorzystać z wiedzy specjalisty. Eksperci domów aukcyjnych czy galerii dysponują przede wszystkim informacjami, kiedy planowane są wydarzenia mogące znacząco wypłynąć na rynkową pozycję autora – jak wystawy w muzeum czy publikacje katalogu. Żeby wyprzedzać rynek i typować nazwiska pozostające dla szerokiego grona niszowymi, warto pytać o tego rodzaju plany.
Czy na przykładzie któregoś z niedawno odkrytych przez rynek artystów można pokazać, jak inwestycje w sztukę zaprocentowały w stosunkowo niedługim czasie?
I.W.: Taka sytuacja miała miejsce chociażby na rynku prac Erny Rosenstein, której rysowane pocztówki można było kupić za 100-200 zł, natomiast obecnie sprzedawane są w cenie 5000 zł. Przeskok nastąpił w horyzoncie około 3 lat, przy czym na obrazach – jak zwykle – zwrot był zdecydowanie wyższy. Kupiwszy przed paroma laty nieduży obraz Erny Rosenstein za kilkanaście tysięcy złotych, można go odsprzedać za kilkadziesiąt tysięcy. Inwestycje w sztukę mają do siebie to, że im więcej się wyda, tym nierzadko więcej można zarobić.
Prawdą jest, że niebawem z cienia wyjść ma soczyste malarstwo autorów tworzących w latach 80. i na początku 90. jako tzw. Gruppa?
I.W.: Niektórzy z tych artystów już osiągają wysokie progi cenowe. Prac Gruppy jest na rynku oraz w kolekcjonerskich zbiorach jeszcze sporo, jednak jeśli poszukujemy np. obrazu Jarosława Modzelewskiego malowanego temperą, zauważamy, że ich ceny wciąż rosną. Zaledwie 5-6 lat temu temperowe prace Jarosława Modzelewskiego kosztowały 12-15 tys. zł, dzisiaj to rząd 35 tys. zł, co stanowi doskonały przykład, że inwestycje w sztukę śmiało przebijać mogą pod względem stopy zwrotu chociażby bankowe depozyty.
Czy przewidywaniem takich zwyżek można zajmować się samemu, stopniowo zdobywając doświadczenie?
I.W.: Zawsze mamy dwie drogi – albo będziemy sami konsekwentnie wyrabiać sobie oko, albo skorzystamy z pomocy eksperta, co jest mniej czasochłonne. Bez wiedzy o tym, który z artystów będzie zyskiwał w najbliższych latach popularność, nie możemy silić się na kalkulacje zwrotu, bo to naczelny warunek, żeby wspomniana perspektywa 2-5 lat okazała się owocna. Czasem czyjś rozkwit popularności wydaje się oczywisty, innym razem mamy do czynienia z odkryciem. Osobiście, do pierwszej kategorii zaliczyłabym na przykład Tomasza Tatarczyka. Pamiętam, jak około siedem lat temu jego prace na papierze sprzedawane były średnio za 5-8 tys. zł, tymczasem obecnie kosztują powyżej 20 tys. zł, nie wspominając już o tych wielkoformatowych. W przypadku malarstwa Tomasza Tatarczyka przeskok był ogromny. Od około 30 tys. zł do kilkuset tysięcy złotych, w zależności od motywu dzieła, a – jak wiadomo – największym wzięciem cieszą się obrazy z psem.
Których artystów wskazać można w grupie, której dorobek ma jeszcze potencjał, żeby zdrożeć?
I.W.: Moimi typami są m.in. Jerzy Skolimowski, który dopiero debiutuje na rynku aukcyjnym, mimo rozpoznawalności jego malarstwa na zachodzie, a także Marek Włodarski, którego obrazy właśnie eksponuje Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Ogromny potencjał wzrostu wartości mają również dzieła Jonasza Sterna, dlatego że charakter jego twórczości jest w pełni unikatowy na arenie międzynarodowej. Jego niezwykłe, poruszające prace z kości i zwierzęcych szczątków odnoszące się do traumy wojny zaliczają się do wąskiej grupy obiektów, o których bez wątpienia można wypowiedzieć zdanie, którego unikają zwykle marszandzi: przeskok cenowy nastąpi z pewnością.
III. Inwestycje w sztukę – kiedy sprzedawać?
Jak zmienił się horyzont inwestycyjny w czasie pandemii?
Czy na rynku dzieł reakcje są równie szybkie jak na giełdzie?
Czy apetyt na krótkoterminowe inwestycje w sztukę wzrósł w dobie pandemii, czy wciąż wśród nabywców najliczniejsi są kolekcjonerzy, którzy nieprędko zechcą upłynnić dzieła?
I.W.: Wyraźnie przybyło inwestorów, jednak jest jeszcze zdecydowanie zbyt wcześnie, żeby odpowiedzieć na to pytanie. Przyglądając się obiegowi z perspektywy długoterminowych cyklów, wciąż jesteśmy na etapie zakupów, natomiast kiedy te zbiory wypłyną na rynek, trudno przewidzieć. Myślę, że po pandemii, choć wiele zależy od ekspertów, którzy w pewnym momencie – jak maklerzy – dadzą kolekcjonerom sygnał „sprzedaj”.
Zaczyna to przypominać zajęcie pozycji długiej, grę na zwyżkę. Czy inwestycje w sztukę też wymagają od graczy takiego refleksu jak na parkiecie?
I.W.: Wbrew pozorom, moment szczytu hossy na rynku dzieł bardzo łatwo jest przegapić. Było tak chociażby w przypadku prac Ryszarda Winiarskiego, które chętnie kupowano w momencie silnego cenowego wzrostu. Kiedy jednak aukcyjne wyniki pikowały, wielu kolekcjonerów zwyczajnie przetrzymało swoje obiekty i nie zdecydowało się pójść za radą, żeby sprzedawać. Ceny niebawem spadły. Podobnie trend wyglądał na rynku pastelowych portretów Witkacego, których ceny też podniosły się w pewnym momencie powyżej 100 tys. zł, natomiast obecnie wytraciły swój rozpęd i drożeją już tylko te w typie C, najrzadsze na rynku.
Kiedy mówi się o błyskawicznym skoku wartości, nie można nie spytać o cenowy rajd na rynku abstrakcyjnych dzieł Wojciecha Fangora. Czy ubiegłoroczny rekord rzędu 7,3 mln zł wskazuje, że należy przyjąć pozycję długą – wracając do języka maklerów – czy krótką?
I.W.: Teraz najkorzystniej jest je sprzedawać, ponieważ niemal wszyscy, którzy posiadają prace Wojciecha Fangora, jeszcze trzymają je w zbiorach. Jeśli myślimy więc inwestycyjnie, należy zacząć takie dzieła upłynniać – zawsze, kiedy trwa moment bardzo intensywnego zainteresowania artystą, trzeba mieć na względzie, że nie będzie przeciągał się wiecznie. Szczególnie na polskim rynku, który jest jeszcze bardzo chwiejny.
IV. Inwestycje w sztukę – jakie trendy obserwowane są na rynku lokalnym i światowym?
Czy warto więc upatrywać znaków z zachodu? Czy inwestycje w sztukę nad Wisłą opłacają się mocniej, jeśli odpowiadają jakoś trendom międzynarodowym?
I.W.: To bardziej złożone, głównie dlatego że trendy na naszym rynku nastają dużo później niż na zachodnim – i to nierzadko o parę lat. Stopniowo ten dystans zaczyna się zmniejszać z uwagi na coraz częstsze wyjazdy kolekcjonerów na zagraniczne targi, na których ogólnoświatowe tendencje są bardzo wyraziste.
Jakie to trendy? Domykając temat Fangora – polscy inwestorzy najczęściej pytają chyba o op-art…
I.W.: Istotnie, choć w Polsce przewidywać można już wygasanie tego nurtu, ponieważ rynek ewidentnie się tymi pracami nasycił. Na zachodzie sztuka optyczna również stanowi kategorię o słabnącej popularności, rośnie natomiast zainteresowanie dorobkami artystów pokroju Jana Lebensteina – kolekcjonerzy poszukiwać zaczynają modernizmu, surrealizmu, ale przede wszystkim sztuki bardziej ekspresyjnej i duchowej. Chcą dzieł, które można odczytywać na głębszych poziomach – czy to emocji, czy historii.
Czy mimo tego lokalnego opóźnienia można stwierdzić, że łatwiej jest już czerpać wiedzę o trendach z zagranicy, niż kapitał?
I.W.: Niestety, w tym momencie wszystkie prace sprzed 1970 r. mają praktycznie zablokowaną możliwość wywozu. Jest to osiągalne, ale przy procedurach, które zajmują sporo czasu, co wyraźnie ogranicza wzrost cenowy, odcinając dopływ kapitału zagranicznych kolekcjonerów. Trzymając się przykładu Wojciecha Fangora, tak spektakularne przeskoki cenowe, jakie zarejestrowaliśmy dotychczas, mogą już nie być prawdopodobne: 7 lat temu op- artowe fale czy koła kupowano za 200-300 tys. zł, obecnie średnio sprzedawane są za 1-2 mln zł. Tempo wzrostu, w ramach którego po kolejnych 5 latach fale kosztować mogłyby średnio 8 mln zł, nie jest spodziewane przy takim zamknięciu rynku jak dzisiaj.
Wciąż mowa jednak o sztuce współczesnej, a czy w najbliższych latach nie nastąpi zwrot w kierunku dawnej? Czy planując inwestycję w sztukę, powinniśmy spodziewać się jakiegoś jaskrawego przetasowania?
I.W.: To bardzo płynne, polski rynek od dziesięcioleci pokazuje, że sztuka dawna i współczesna wciąż przeplatają się jako trendy. Są to jednak okresy dekad, połówek pokolenia. Prace z segmentu sztuki XIX-wiecznej będą dopiero wypływać na rynek, ale trzeba na ten moment jeszcze poczekać. Trudno stwierdzić, czy relacja kiedykolwiek się odwróci, być może te pułapy się po prostu wyrównają – obecnie jednak „górka” jest na pewno na rynku sztuki powojennej.
Jan Lebenstein, “Figure 159”, 1962 r.,
cena wylicytowana: 380 000 zł,
fot. Libra Dom Aukcyjny
V. Inwestycje w sztukę – jak inwestować w perspektywie dekad?
A czy można w ogóle tę „górkę” mierzyć w horyzoncie dziesięcioleci? Czy inwestycje w sztukę w tak długiej perspektywie czasowej otwierają przed kolekcjonerem jakieś niewspomniane dotąd możliwości?
I.W.: Jak najbardziej, myśląc nie o trzech czy pięciu latach, tylko o dekadach, mamy jeszcze inny sposób do wyboru: segment sztuki najnowszej. Współczesna twórczość tzw. „młodych” artystów pozwala nam zbudować kolekcję, która nie będzie u progu wejścia bardzo droga, jednak może zaprocentować, o ile wybierzemy autorów, których zaczęły już doceniać instytucje wystawowe. Za kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt lat, to właśnie oni przewodzić będą Akademiom jako profesorowie, przy czym nie będą już zapatrywać się na pokolenie wspomnianych na początku nestorów XX wieku, tylko np. na grupę Ładnie. Dla nich klasyką będzie malarstwo Bujnowskiego, Maciejowskiego czy Sasnala, a więc twórczość komentująca bieżące czasy.
Myśląc stricte inwestycyjnie, warto więc brać udział w aukcjach sztuki młodej?
I.W.: Warto, myśląc o estetyce, jednak planując długoterminową inwestycję w sztukę najnowszą, stosowniej jest udać się do galerii o najwyższej renomie. Poważnej promocji dorobku takiego autora nie podejmują się zwykle domy aukcyjne, przeprowadzające mnóstwo aukcji młodej sztuki, ani pomniejsze galerie. Nie zapominajmy też, że kiedy inwestujemy w dłuższej perspektywie czasowej, to prace w tym „portfelu” muszą nam się przede wszystkim podobać, bo będziemy na nie patrzeć przez dziesięciolecia.
Wiemy to o Rafale Bujnowskim…
I.W.: Istotnie, Bujnowski wyznacza obecnie trend i wszystko wskazuje na to, że „będzie się podobał” również twórcom nadchodzących dekad. Dzisiaj kupimy jego pracę za około 100 tys. zł, ale czy nie nasuwa się tu wspomniany już schemat, pokazany na przykładzie obrazów Tatarczyka? Za 20 lat to malarstwo Bujnowskiego kosztować będzie te 300 tys. zł, może pół miliona. W przypadku tak ugruntowanej pozycji i pewności, że autor będzie miał znaczący wpływ na nowe pokolenie artystów, możemy traktować taki zakup jako bardzo perspektywiczny.
Czy na koniec można więc stwierdzić, że rynkowi sztuki bliżej momentami do giełdy niż do muzeum?
I.W.: Jedno i drugie wydaje się tu splatać w żywym zbiorze czynników – rynek nie tylko odpowiada na popyt kolekcjonerów, ale również kreowany jest przez marszandów i ekspertów w oparciu o czysto naukową dziedzinę. Historia sztuki jest dyscypliną warunkującą rynkowy rozwój, a kolejne dorobki są nieustannie przedmiotami prac ekspertów, doktorów, profesorów, którzy przygotowują na ich temat publikacje i wystawy. Obiekty trafiające na muzealne ściany nie są dobierane przypadkowo, tylko z konkretnego powodu – zadaniem tych specjalistów jest przecież wychwytywanie trendów i pokazywanie kolekcjonerom czegoś nowego. W muzeach, rozprawach i książkach nie ma jednak jeszcze dzieł pojawiających się na aukcjach sztuki młodej. Możemy na nich licytować bardzo efektowne obiekty, ale wciąż trzeba o nich jeszcze myśleć w kategorii pięknej ozdoby.
Rafał Bujnowski, “Chmury”, 2004 r.,
cena wylicytowana: 14 000 zł,
fot. Libra Dom Aukcyjny