ARTYKUŁY

17 Gru 2018

Opowieść (przed)wigilijna, czyli ucho van Gogha

Opowieścią o najsłynniejszym incydencie w historii malarstwa – obciętym uchu Vincenta van Gogha – rozpoczynamy cykl gawęd o sztuce pod wspólnym tytułem „Felietony z Arles” . Ich autorką jest pisarka i dziennikarka, Agnieszka Kijas – skądinąd autorka książki „Vincent van Gogh. Człowiek i artysta” – która będzie w kolejnych odcinkach opowiadać mniej znane historie związane z bardzo znanymi dziełami  i ich autorami. Zapraszamy!

 

 

 

Opowieść (przed)wigilijna, czyli ucho van Gogha

 

Jest grudzień. Za dwa dni Boże Narodzenie. Stoimy przed żółtym domem. Zamknięte okna nie tłumią hałasu. Podniesione głosy słychać na ulicy – raz po raz łomot, tąpnięcie, potem coś jakby pauza i nerwowe kroki.
Za chwilę drzwi otworzą się z hukiem, za chwilę wściekły Gauguin wypadnie na ganek i, zakląwszy parszywie pod nosem, zniknie za rogiem. Tę noc spędzi w hotelu. Już tu nie wróci. Przed momentem grożono mu brzytwą, czuł jej metalowe ostrze na spoconej szyi, tuż przy gardle. Co go podkusiło, żeby przyjąć zaproszenie tego szaleńca? Rano Gauguina nie ma już w Arles.

 

Zapytajcie kogokolwiek o przykład cierpiącego malarza. Szalonego geniusza. Najprawdopodobniej usłyszycie tylko jedną odpowiedź. Vincent van Gogh. Ten niedoceniany za życia holenderski mistrz postimpresjonizmu znany jest z tego, że w przypływie obłędu obciął sobie ucho, co wystarczyło, by na wieki przypiąć mu łatkę szaleńca. Czy aby na pewno?

 

 

Żółty dom

Vincent van Gogh przyjechał do Arles i z miejsca zauroczył się krajobrazem prowansalskiej wioski. W jego głowie zrodziła się myśl, by stworzyć kolonię dla artystów-malarzy.  To tu, w Arles, mieli mieszkać, tworzyć i inspirować się nawzajem. Potrzebne było lokum. Vincent długo się nie rozglądał i z miejsca wynajął dom, który z powodu koloru elewacji do dziś nazywany jest żółtym domem. Van Gogh był zachwycony.

„Jest otynkowany z zewnątrz na żółto, w kolorze świeżego masła, ma jaskrawe, zielone okiennice, stoi na placu skąpanym w słońcu.” Był tylko jeden mały problem, którego zachwycony Vincent zdawał się nie zauważać. Skrzydło, które miał zajmować, było w ruinie – odrapane ściany, zbutwiałe podłogi, a – ponieważ wszystkie okna oprócz kuchni wychodziły na południe – w środku panował zaduch.

Bez prądu, bez wody, bez toalety – ta publiczna znajdowała się w pobliskim hotelu, ale była tak brudna i zapuszczona, że nikt przy zdrowych zmysłach nie odważyłby się z niej skorzystać. Dodatkowo na parterze tegoż hotelu mieściła się nocna knajpka, a przesiadujący w niej bywalcy – lokalni pijacy i awanturnicy – co rusz zakłócali ciszę nocną i wszczynali burdy. Okolica nie należała ani do spokojnych, ani do bezpiecznych, ale życie swoje, van Gogh swoje: „Tu mogę żyć, oddychać, myśleć i malować” – napisał w liście do brata. Niesiony na skrzydłach idei, jaką było stworzenie artystycznej mekki dla malarzy, rozpoczął remont.

 

 

 

Dobre złego początki

Tylko jak przekonać paryskich twórców, by przyjeżdżali malować na południu Francji wiejskie widoki? Wystarczy zwabić jednego, najwybitniejszego, który pociągnie za sobą resztę. Wybór padł na odnoszącego już wówczas pierwsze sukcesy Paula Gauguina. Ten długo się wahał, ale w końcu dał się przekonać. Nie za darmo. Ostatecznie do przyjazdu nakłonił go brat Vincenta – Theo, który zaoferował Gauguinowi sowite wynagrodzenie w zamian za pobyt w Arles.

Na początku wszystko szło zgodnie z planem – długie dyskusje o sztuce, plenery i zabawy przy szklaneczce czegoś mocniejszego. Malownicze widoki pobudzały wyobraźnie obu artystów, ale każdy z nich widzi w prowansalskim krajobrazie co innego – podczas gdy Vincent wychwala wieś, Paul ją obśmiewa. Z czasem różnic przybywa, a żywe debaty przeradzają się w burzliwe spory. Gauguin był tym zmęczony. Na dodatek zaczął się nudzić. Żółty dom okazał się dla niego zbyt ciasny, a jego gospodarz zbyt natchniony, zbyt irytujący i – na nieszczęście Gauguina – zbyt utalentowany. W niespokojnym malarzu, który dotychczas uważał, że jest mentorem Vincenta, zaczęło kiełkować uczucie, o które nigdy wcześniej się nie podejrzewał. Zazdrość. Postanowił zniszczyć rywala, póki jeszcze był na to czas. Chwycił za pędzle i namalował ospałego mężczyznę, o tępym wzroku i małpiej twarzy. Tak oto Gauguin sportretował van Gogha. „To z pewnością ja – przyznał zakłopotany Vincent. – Ale szalony.” Atmosfera gęstnieje. Kłótnie były coraz częstsze, a ta najsłynniejsza wybucha na dwa dni przed Bożym Narodzeniem.

 

 

 

 

 

23 grudnia 1888

Ta noc niczym nie różniła się od innych. Rachel – miejscowa prostytutka – wypiła kolejny kieliszek zielonego płynu i kolejny raz ziewnęła. Nuda. Ech… Gdyby tylko przyszedł ten cuchnący farbą wariat… Byłoby przynajmniej czym zapłacić za absynt… I stało się! Przyszedł.Starannie to przechowaj” – szepnął wkładając jej do ręki małe zawiniątko. Dziewczyna uśmiechnęła się zawadiacko, powoli rozwinęła pakuneczek i… padła zemdlona na ziemię. W środku było ucho Vincenta van Gogha!

Jak do tego doszło? Podręcznikowa wersja wydarzeń mówi, że Vincentowi puściły hamulce i zagroził towarzyszowi brzytwą. W efekcie wściekły Gauguin raz na zawsze opuścił progi żółtego domu. Dla Vincenta oznaczało to koniec marzeń o artystycznej wspólnocie. Zrozpaczony malarz w napadzie szału obciął sobie ucho, by następnie udać się do pobliskiego przybytku rozrywki i sprezentować je prostytutce. Po co? W końcu matador, po wygranej walce, wręcza ucho zabitego byka pani swojego serca. Zatem symbol.

Jednak ten najsłynniejszy incydent w historii malarstwa mógł wyglądać zupełnie inaczej. Po pierwsze: van Gogh stracił kawałek małżowiny, a nie całe ucho jak zwykło się sądzić. Po drugie: istnieje teoria, która mówi, że to Paul Gauguin – zaprawiony szermierz – okaleczył van Gogha, a potem uciekł. Nie wiadomo czy zrobił to w samoobronie, czy też w przypływie złości. Oszołomiony Vincent, bojąc się o własne życie, dał prostytutce fragment odciętej  małżowiny na dowód zbrodni.  Słaniając się na nogach, wrócił do domu i padł na łóżko, gdzie rankiem znalazł go Gauguin. Van Gogh trafił do szpitala. Jego stan był krytyczny. Tego samego dnia Gauguina nie ma już w Arles. 

 

 

Dżentelmeńska umowa

Po tym skandalu panowie doszli do wniosku, że dla ich wspólnego dobra będzie lepiej, gdy prawda nie wyjdzie na jaw. Vincent wziął całą winę na siebie i postawił tylko jeden warunek: „Jeśli ty będziesz cicho, ja też będę milczał”. Choć w późniejszej korespondencji artyści nie wracają do tematu, to jednak między wierszami można się doczytać, że to Gauguin zaatakował Vincenta. Powód tej dżentelmeńskiej umowy do dziś jest jedną z największych tajemnic w historii malarstwa.

Ale przewrotny los chciał, by ci dwaj artyści spotkali się raz jeszcze i wyrównali rachunki. Gdzie? W paryskim muzeum Orsay. Kiedy? Po śmierci. Każdego dnia kolorowy tłum kłębi się wokół połyskujących dzieł Vincenta van Gogha. Wszyscy chcą zobaczyć prace, które wyszły spod pędzla holenderskiego mistrza. Ale w tej samej sali dzieje się też coś niepokojącego. Kilka obrazów powieszono w kącie. Żaden nie przykuwa uwagi zwiedzających. Są to obrazy Paula Gauguina…

 

 

 

 

 

 

 

 

Jak wyglądałyby przygotowania przed Świętami, gdyby kartkami z życzeniami zajął się Salvador Dali? Agnieszka Kijas sprawdzi to w następnym z “Felietonów z Arles”. 

 

 

 

wiera

Alternatywne.pl

Alternatywne.pl

Zapraszamy do newslettera!

Bądź na bieżąco z najważniejszymi wydarzeniami z rynku, analizami trendów i kalendarzem najciekawszych aukcji.

Serwis Alternatywne.pl zobowiązuje się nie udostępniać danych użytkowników.