Bartosz Kokosiński: O dotykaniu oczami żywicy jak ostrze noża
Bartosz Kokosiński – wywiad / czas czytania: 9 min. 20 s.
28 kwietnia na aukcji Piękna Gallery licytowana będzie akrylowo-żywiczna praca Bartosza Kokosińskiego, jednego z najbardziej rozchwytywanych twórców sztuki najnowszej. Wielokrotnie wystawiany i nagradzany dorobek autora tworzą m.in. cykle „Obrazy pożerające rzeczywistość” czy „Termokoloryzacja”, a także serie prac celowo nietytułowanych przez artystę. Bartosz Kokosiński jest czterokrotnym zwycięzcą przeglądu „Kompas Młodej Sztuki”. W najnowszym wywiadzie opowiada, co tak naprawdę stanowi treść jego dzieł, jaki jest jego stosunek do sztuki zaangażowanej, a także które dzieło mógłby wynieść z muzeum, gdyby okazało się, że któregoś dnia obudził się sam na planecie.
Bartosz Kokosiński, bez tytułu,
akryl, żywica epoksydowa / płótno, 100 x 90 cm
cena wywoławcza: 8 000 zł
Zobacz → w katalogu.
Bartosz Kokosiński: O dotykaniu oczami żywicy jak ostrze noża
Weronika A. Kosmala: W katalogu zbliżającej się aukcji jako jedna z pierwszych pozycji połyskuje Pańska tegoroczna praca, z której powierzchni odstają odbijające wszystko jak lustro płaty ciemnej epoksydowej żywicy. Jakich potrzebujemy pojęć, żeby o niej pomówić – to już przestrzenny obiekt, tyle że na płótnie, czy jeszcze obraz?
Bartosz Kokosiński: Czasem, trochę żartobliwie, obiektami nazywam nawet obrazy, dlatego że to przecież pojęcie zdecydowanie szersze. Przyznam też, że z reguły nie potrzebuję węższego rozróżnienia, bo każdy obraz interesuje mnie właśnie jako obiekt – niekoniecznie jako przedstawienie, wizerunek czegoś. W tej pracy „obrazem” jest w końcu wszystko, co odbija się w jego głębi, a do samej tradycji obrazowania nawiązuje poniekąd też strukturą – blejtramem, płótnem, warstwami farby pod żywicą. Istotne jest dla mnie przede wszystkim fizyczne doświadczenie tych wszystkich materii, badanie ich właściwości, struktur, wielowymiarowości.
Jakim doświadczeniem była więc ta ciemnozielona żywica?
Bartosz Kokosiński: To materia bardzo ciekawa – teraz, kiedy zastygła, możemy się w niej przeglądać, jednak najpierw była zupełnie płynna, ulatniały się nad nią szkodliwe opary. Po wyschnięciu przestaje być niebezpieczna – pozornie – i z jednej strony nabiera głębi, staje się nagle taka łudząca, plastyczna i lustrzana, a z drugiej, kiedy jest przełamana, pozostaje w dotyku niezwykle ostra, jak brzeg noża. Rodzaj tej nieoczywistości faktur, tego napięcia jest dla mnie kluczowy.
Czy dzieło, które opowiada poniekąd o przewrotności materii, powinno być jednocześnie niepokojące? Historia zostawia nam w końcu z tyłu głowy jakieś drogi – kiedy widzimy dzieło Kobzdeja, w którym farba oblepia wyrwy w płótnie, myślimy o czymś gwałtownym, agresywnym. Gdyby ktoś zachwycił się tą żywiczną pracą słowami „jaka słodka”, byłby Pan zadowolony z tego odbioru?
Bartosz Kokosiński: To dla mnie bardzo szeroka kwestia. Kiedyś moje podejście rzeczywiście było bardziej radykalne, z wiekiem napotykam jednak na bardzo różne interpretacje i zauważam, jak ten odbiór potrafi być zróżnicowany. Zawsze, kiedy o tym myślę, przypominam sobie jak prof. Janusz Krupiński powtarzał na ASP, że patrzenie jest kreatywne i widz tak naprawdę zawsze projektuje na obraz to, co widział i czego doświadczył. Każdy odbiór mojej pracy również jest taką projekcją i być może więcej mówi czasem o tym, kim jest odbiorca, niż jej autor.
Nie jest Pan miłośnikiem zawiłej narracji.
Bartosz Kokosiński: To zależy, sam wychowałem się na sztuce krytycznej i długo wydawało mi się, że samo malowanie to za mało – że trzeba zderzać się z mocnymi tematami, manifestować niezgodę. To oglądałem i o tym przede wszystkim czytałem, wchodząc w świat sztuki, jednak obecnie jestem przekonany, że to zdecydowanie nie są tematy dla mnie, mimo że lubię poznawać poprzez takie dzieła świat i chętnie czytam reportaże. Nie wypowiadam się natomiast o tych problemach poprzez sztukę. W mojej twórczości nie narracja stała się kwestią przewodnią, tylko sama cielesność, materia tworzonego dzieła, a nawet fizyczność samego aktu tworzenia.
Bartosz Kokosiński w pracowni,
fot. Adam Gut
Powiedział Pan kiedyś, że same działania koncepcyjne i projekty wirtualne wystarczają Panu na krótko. Jakie ma Pan odczucia, widząc padające na rynku aukcyjnym rekordy rzędu kilkudziesięciu milionów dolarów za NFT, dzieła istniejące tylko w wymiarze cyfrowym?
Bartosz Kokosiński: Trudno to jednoznacznie oceniać na tak początkowym etapie. Postępująca tokenizacja rzeczywiście jest dla mnie fenomenem, ale trzeba wziąć pod uwagę coraz nowsze i młodsze pokolenia, które mogą mieć przecież zupełnie inny odbiór rzeczywistości. Obierając moją perspektywę, byłoby to niewystarczające, bo świat składający się z wyświetlacza i dźwięku jest zbyt ubogi, nużący. Różni się dla mnie, jak płaskie kino od teatru, który stanowi pełniejsze doświadczenie, działając całą przestrzenią, a nie głównie historią, która jest opowiadana na ekranie. Nie jest to więc język dla mnie, chociaż trudno przewidzieć, czy nie będzie to właśnie sposób wypowiedzi dla osób, które obecnie mają po kilkanaście lat albo dopiero się rodzą. Tokenizację wyobrażam sobie bliżej jako zamianę dzieła istniejącego realnie na jakiś cyfrowy odpowiednik, jednak samej pracy wyłącznie w wirtualnym wymiarze nie wyobrażam sobie wcale. Za zbyt ważne uważam odbieranie, postrzeganie świata ciałem – przez dotyk, z którego płynie przecież bardzo dużo informacji. Samo doświadczenie intelektualne – poprzez czytanie, patrzenie czy słuchanie – jest okrojone, pomija kluczowy dla sztuki zmysł odbioru.
To doświadczenie angażujące zmysł dotyku jest jednak przywilejem artysty… Jeśli ktoś wchodzi do galerii, teoretycznie nie wolno mu przyłożyć dłoni do obiektu. Faktury materii doświadcza więc artysta, tworząc w niej.
Bartosz Kokosiński: Ja, po kryjomu, dotykam rzeźb w galeriach, choć rozumiem, że nie jest to mile widziane, kiedy wystawy organizowane są na dużą skalę. Marta Smolińska przygotowała jednak kiedyś wystawę o haptyczności – pisała wtedy właśnie o dotykaniu wzorkiem, nie dłońmi. Rozumiem to jako szczególny rodzaj odbioru, poprzez wyobrażenie sobie tego doświadczenia, materii i faktury.
Zmysłem dotyku – albo dotykaniem oczami – pokierować może czasem tytuł pracy. Niekiedy sięga Pan po to narzędzie, jak w przypadku cyklu „Obrazów pożerających rzeczywistość”, innym razem z niego rezygnuje, jak przy omawianym dziele z żywicy. Co o tym decyduje?
Bartosz Kokosiński: Tytuły faktycznie bywają bardzo ważną częścią pracy, choć mogą również jej odbiór niepotrzebnie spłaszczyć. Kiedy jestem przekonany, że tytuł właściwie naprowadza na mój przekaz, wtedy po niego sięgam – przykładem była chociażby wystawa „Termokoloryzacja”, nawiązująca do zjawiska termomodernizacji, której owoce bywają przerażające. Postępujące oklejanie wszystkiego styropianem, a następnie malowanie tego na niedopasowane pastelowe odcienie to zjawisko powszechne, dlatego chciałem zwrócić uwagę na rodzaj folkloru, który przejawia się w tak ogromnej skali. Nieprofesjonalne, wielkoformatowe malarstwo ludowe w miastach – tak o tym myślę. Ten tytuł – „Termokoloryzacja” – był więc dla mnie naprowadzający i nie spłaszczał odbioru. Praca w żywicy natomiast nie ma tego odniesienia do realności, więc nie widziałem potrzeby sugerowania jakiejś ścieżki interpretowania jej. Ona jest bardziej sensualna, do obcowania z nią – łapie obrazy z otoczenia swoją lustrzaną głębią, a więc w zupełnie inny sposób, niż „pożerające” blejtramy.
…wspominał Pan, że sztuka zaangażowana nie jest Pana obszarem, jednak „Termokoloryzacja” wygląda na pewien wyjątek w tym dorobku. Poprzez narastające warstwy styropianu swoje proporcje stracił już niejeden zabytek modernizmu. Podczas moich zajęć, prof. Waldemar Baraniewski powiedział kiedyś, że brzydota otoczenia, np. blokowiska, może być źródłem agresji mieszkańców, na których te zgrzyty kolorystyczne codziennie działają. Pan nazywa to folklorem – czymś z trzewi, pierwotnym – nie jest to wobec tego społeczna diagnoza?
Bartosz Kokosiński: Być może. Słowa folklor użyłem przede wszystkim w odniesieniu do twórczości nieprofesjonalnej – do wytworów osób, które, nie mając kwalifikacji, dają wyraz swoim wyobrażeniom o tym, co jest ładne, stosowne do otoczenia. Pewnie powoli się to zmienia, ale jednak dobór kolorystyki przez osoby bez przygotowania i wiedzy o komponowaniu czy działaniu barw na człowieka, widzimy nie tylko u Springera, ale na bardzo wielu osiedlach.
Bartosz Kokosiński w pracowni,
fot. Adam Gut
Trzymając się więc już profesjonalistów – czy ma Pan na swojej artystycznej drodze jakąś figurę mistrza? Wspominał Pan kiedyś o Kantorze, chociaż skojarzeń może być mnóstwo… podobnym językiem posługiwał się w swojej twórczości chociażby John Chamberlain, sprasowujący wraki samochodów i robiący z tych karoserii rzeźby.
Bartosz Kokosiński: Wśród tych skojarzeń często przewija się też wspomniany już Aleksander Kobzdej czy Erwin Wurm, wyginający różne przedmioty z wyraźną dozą absurdu czy ironii w działaniu. W dobie takiego przesycenia obrazami na co dzień – oglądamy je przecież nie tylko na wystawach, ale wertujemy też setki dzieł w internecie – trudno byłoby wytypować klarownie: ci artyści, a nie tamci. Jeśli chodzi o ogólne podejście czy zamysł, bardzo cenię Romana Opałkę – czytam jego dorobek jako rodzaj manifestu i w tym właśnie on jest bliski mojej twórczości.
Konsekwencja Opałki zasadzała się jednak na tym, że nie poszukiwał żadnych nowych formuł – tworzył w przekonaniu, że ta jedna jest warta kontynuowania przez całe życie, aż do białego płótna…
Bartosz Kokosiński: Jego pomysł był radykalny, owszem, ale też bardzo czytelny i trwały – rozciągnięty w imponująco długim czasie. Same obrazy są przy tym bardzo delikatne, choć pulsujące jakby przynależały do op-artu, co jest też interesujące malarsko. Przede wszystkim treścią jest natomiast upływ czasu, przyglądanie się człowiekowi, przełożenie tego doświadczenia życia na obraz, zapis mijających godzin…
Mijający czas również jest dla Pana tematem?
Bartosz Kokosiński: Jest w tym sensie, że bardzo się utożsamiam z każdym z obrazów – dla mnie to rodzaj podmiotu. Materia, z którą pracuję, stanowi przecież moje ważne doświadczenie – raz dłuższe, raz krótsze, ale zawsze oparte na fizyczności. Każdy z obiektów jest jakimś etapem, śladem i zapisem tego czasu mojego życia.
Można więc powiedzieć, że Pana twórczość mówi przede wszystkim o reakcji, w jaką wchodzi Pan z materią, o procesie tworzenia. Czy sam surowiec miewa w tym udział, zaskakując Pana czymś, wnosząc do dzieła element czystego przypadku?
Bartosz Kokosiński: Materia musi mnie zaskakiwać, a tworzenie jest sytuacją bardzo dynamiczną, eksperymentem. Kiedy nie czuję, że coś przy danej formule odkrywam, nie kontynuuję już tej metody tworzenia. Materia nie zawsze daje się przecież okiełznać tak, jakbym chciał i to jest właśnie źródłem zaskoczenia, a przez to i przygody, której zapewne nigdy nie doświadczyłbym, opracowując na przykład dzieło czysto cyfrowe.
A gdyby jednak któregoś dnia obudził się Pan w świecie już doszczętnie poddanym niszczycielskiemu działaniu komputerów i byłby Pan na planecie Ziemia zupełnie sam, jak w książce „Żywego ducha”, które dzieło z muzeum albo czyjegoś domu, wyniósłby Pan, żeby się nim nacieszyć samemu?
Bartosz Kokosiński: Pewnie obraz Opałki. Chętnie obcowałbym też – jako jedyny człowiek na planecie – z pracą Władysława Hasiora.
Bartosz Kokosiński, wystawa w Galerii Krynki, 2017 r.
→Kliknij, żeby przeczytać biogram artysty
zdjęcie tytułowe – fot. Adam Gut, fr. obrazu – fot. Piękna Gallery