Srebrne cukiernice w dziale fuzji i przejęć
Zabytkowe srebra w departamencie M&A uchodziłby za dochodowy „case”, bo historia fuzji i przejęć największych przedwojennych producentów istotnie obfituje w takie przedsięwzięcia. Zamyka ją pod wiekiem przykładowa skrzynkowa cukiernica z 1870 r., wykonana ze srebra i złocona w środku, ciążąca na dłoni chłodnym spodem jak ponad półkilogramowa szkatuła. Jedna z inwestycji alternatywnych od niskiej poprzeczki? Niekoniecznie – warszawska Artissima wyceniła obiekt na 9,8 tys. zł, dlatego warto się dowiedzieć, który z przedwojennych Gordonów Gekko zadecydował o takiej cenie.
Wsparta na kulistych nóżkach, dekorowana drobnym grawerunkiem i rozleglejszym ornamentem liściastym cukiernica opuściła firmę Teodora Wernera, choć ze znakiem warsztatowym Karola Malcza. Oba nazwiska to już prawie zapełnione umowne podium najlepszych warszawskich złotników, ale trzeba zacząć od połowy XIX w., kiedy, odbywszy praktyki zagranicą, Werner pokierował warsztatem Malcza, z którego żoną łączyło go pokrewieństwo. Po przejęciu tego zakładu na własność, wciąż sygnował wybory rozpoznawalnym już znakiem, nie kończąc jednak działalności z zakresu M&A. Na podium brakowałby w końcu słynnego producenta wyrobów platerowanych, Wincentego Konstantego Norblina, który – jako teść przejmującego udziały Wernera – odsprzedał mu jedną czwartą swojej fabryki przy ul. Chłodnej, kolejną ćwierć pozostawiając jego żonie.
W tym okresie powstała wystawiona w stołecznej Artissimie cukiernica – dwa lata później Wincenty Norblin odszedł, a Werner wszedł w spółkę z jego synem Ludwikiem, nie łącząc jednak działalności: Werner pozostawał przy srebrach, Norblin przy platerach. Po latach produkcji cukiernic, sztućców, monstrancji i kielichów czy zdobnych samowarów, doszło do kolejnego zagrania na rynku, poprzez które spółka Norblina i Wernera wykupiła inną warszawską wytwórnię platerów – Braci Buch, przy ul. Żelaznej. Niebawem stali się Spółką Akcyjną Fabryk Metalowych, która oprócz lichtarzy i deserowych widelczyków miała w repertuarze nawet mosiężne druty i miedziane rury, czym zaskarbiła sobie zamówienia rosyjskich ministerstw. Filmową opowieść spod pokrywy cukiernicy zamyka II wojna światowa, która na długo ukróciła popyt na stołowe drobiazgi dekorowane co do drobnych kropelek wieńczących brzeg wieka.
Z trudnych słów, których znajomość kolekcjonerzy są winni przedwojennym graczom, wypada więc wybrać metodę giloszunkową. Od lat 70. XIX w. w fabryce pracowały maszyny giloszunkowe, którym cukiernice zawdzięczały zaznaczone cienką linią powtarzające się wzory na korpusie. Mając na uwadze, jak podczas wojny obchodzono się z witrynami mieszczan – w szczególności kiedy połyskiwały w nich cenne metale – można mieć pewność, że w stosunku do rozmachu produkcji, podaż pozostała smutnie – i obiecująco – mała.
Platerowana patera?
Patera i plater nie są tym samym, choć patera nierzadko bywa platerowana. Mowa o płaskim naczyniu, talerzu do serwowania na przykład ciast – jeśli jest platerowane, oznacza to, że metal, z którego jest wykonane, pokryty został cienką warstwą innego metalu.
fot. Artissima