
Jak nie kupować zabytków od terrorystów, przestrzega FT
Całe syryjskie kolekcje warte kilkaset tysięcy dolarów, w tym wielkie mozaiki za kilkanaście czy kilkadziesiąt tysięcy, można kupić już przez portale społecznościowe, podaje „Financial Times”, przestrzegając, jak inwestować w starożytności, nie finansując przy tym terrorystów.
Rabowanie zabytkowych przedmiotów z Iraku czy Syrii wcale nie jest procederem, który rozpoczął się wraz ze spektakularnym działaniem terrorystów zagranicą – kiedy Państwo Islamskie zajęło w 2013 r. znaczną część Syrii, jednym z pierwszych ruchów było opodatkowanie i tak już zubożałych mieszkańców trudniących się rabowaniem zabytków. Światowe dziedzictwo z obszaru Palmyry wywożone było już wiele dekad przed nasileniem konfliktu, ale dopiero teraz Unesco opisuje rozmiary zniszczeń jako „skalę przemysłową”. Jak podaje „Financial Times”, w ramach rozwoju tego właśnie przemysłu zamordowany został syryjski archeolog Khaled al-Assad, stający w obronie zabudowań Palmyry, których najbardziej osławionym elementem była świątynia Baala (na zdj). W miejscu, gdzie stała, satelitarne zdjęcia ONZ pokazują gładkie poletko, a z natury niedokładne raporty szacujące zyski Państwa Islamskiego z handlu zabytkami podają nawet miliardy dolarów.
Konwencja Unesco z 1970 r., wraz z mnóstwem innych przepisów, zakazuje upłynniania obiektów ze współczesnych wykopalisk, a sami pośrednicy dodatkowo ograniczają podaż, rezygnując z obrotu przedmiotami w ogóle przypisywanymi do terenów objętych konfliktem. Jak wskazują jednak eksperci, cała natężona działalność tych podmiotów chroni głównie kolekcjonerów, bo same zabytki terroryści mogą w końcu sprzedać bezpośrednio – prosto z piaszczystej ziemi na lśniące posadzki europejskich, amerykańskich czy arabskich apartamentów.
Z punktu widzenia inwestora, taki nielegalny obieg uniemożliwia też odsprzedaż poprzez wstawienie obiektu na aukcję czy do renomowanej galerii – dlatego kupując, trzeba brać pod uwagę dwa podstawowe kryteria:
1. Reputacja pośrednika
Upłynniając nielegalnie pozyskane zabytki, oferent sporo ryzykuje, dlatego domy aukcyjne i galerie zabiegające o zaufanie klientów same muszą weryfikować pochodzenie prezentowanej oferty. Jak podaje „Financial Times”, warto sprawdzić, czy pośrednik jest członkiem IADAA – The International Association of Dealers in Ancient Art – albo CINOA, Confédération Internationale des Négociants en Oeuvres d’Art, a najlepiej obu.
2. Dokumentacja obiektu
Podstawową sprawą, jakiej musi przypilnować inwestor, jest upewnienie się, że oferent starożytności zapewnia też stosowną i wiarygodną dokumentację. Jeśli obiekt pochodzi z importu, powinien być on udokumentowany, podobnie jak w przypadku krajowej proweniencji – zawsze należy zapytać, czy do zakupu dołączony zostanie odpowiedni certyfikat. W związku z tym, że połowa, a nawet dwie trzecie obiektów w obiegu – jak podaje „Financial Times” – to falsyfikaty, pytanie o autentyczność jest obowiązkiem każdego kupującego. W przeciwieństwie do rynku sztuki, na rynku starożytności możliwość potwierdzenia oryginalności dzieła sprowadza się do bezdyskusyjnych wyników badań laboratoriów. Z przedmiotów pobierane są niewielkie próbki, a następie wysyłane do niezależnych instytutów – certyfikat takiego laboratorium powinien towarzyszyć każdemu z elementów oferty, dlatego że określa czas powstania z dokładnością do nawet kilkudziesięciu lat. W przypadku figur czy naczyń, które dekorowały czyjeś domy już przed naszą erą, jest więc znacznie prościej niż ze współczesną abstrakcją, którą jeszcze wiek temu mało kto uznawał w ogóle ze dekorację.