Jakie wino pił Chrystus? Pewnie amarone
Zakrojone na soczyste kwoty inwestycje w wino zwykle potrzebują jakiegoś klucza – dlaczego więc nie kierować się źródłem opisującym cud, w ramach którego Jezus przemienił wodę w trunek? Podobnym założeniem kierują się ostatnio międzynarodowe grupy badaczy, istotnie dążących do odpowiedzi na pytanie, jakie wino podano do Ostatniej Wieczerzy, skoro archeologom już udało się dowieść, że na opisywanym w Biblii obszarze prowadzono taką produkcję jeszcze przed czasami Chrystusa.
Część ekspertów twierdzi, że najbliżej do tamtych stołów byłoby dzisiejszym hipsterom, pojącym się winem pomarańczowym i niefiltrowanym, podczas gdy prawdziwy Indiana Jones tematu obstawia na kosztowniejsze amarone. Jak przytacza „Decanter”, dr Patrick McGovern rozszyfrowujący również źródła pisane, jest zdania, że bogate wina o ciemnej, intensywnej barwie wytwarzano w starożytnym Jeruzalem i na terenach Judei już 700 lat p.n.e.
Trunki ze środkowych wzniesień Transjordanii miały być przy tym tak mocne, że, zdaniem eksperta, kolacja rzeczywiście mogła kończyć się grzechem. W przeciwieństwie do współczesnych praktyk, wina rzadko też podawano same – bez dolanej wody czy dosypanych aromatów.
Koktajl z wina sprzed 2000 lat
Niedoprawione pito wyłącznie wina najlepsze, natomiast pozostałe podawano w formie najróżniejszych koktajli, być może też jako wina grzane, snuje „Decanter”. Najczęściej rozcieńczano alkohol wodą, podaje dr Patrick McGovern, ale dosypywano również różne zioła i przyprawy, jak pieprz czy kojarzony z absyntem piołun, a także dorzucano kapary czy niteczki szafranu.
Zdaniem badacza, żołnierze mieli zaproponować Jezusowi wino aromatyzowane mirrą – wonną żywicą, szczerze lubianą w starożytnym Rzymie.
Oprócz mirry, trunek smakował z cedrem i tzw. żywicą olibanum o zapachu kościelno-kadzidlanym, co wiadomo z zapisów Pliniusza Starszego z pierwszego wieku naszej ery. Jak twierdzi dr McGovern, celem było z jednej strony urozmaicenie palety smaków, z drugiej sprawne zatuszowanie, że jakość wina stawała się coraz dalsza dzisiejszemu amarone.
Inwestycje w wino rodem z Kany
Gdyby cudowne przemienienie istotnie miało zainspirować inwestora, warto rozeznać rynek wytrawnego włoskiego amarone – wina z apelacji Valpolicella, na północ od rozsławionej miłosnym dramatem Werony. Kiedy na etykiecie czytamy więc DOCG Amarone della Valpolicella, w ścisłym rozumieniu mamy do czynienia z nazwą wina i jednocześnie obszaru kontrolowanego pochodzenia. W przeciwieństwie do reputacji trunku, same szczepy nie należą natomiast do wyjątkowo rozpoznawalnych, bo bazą amarone jest corvina, od kilku procent do niecałej jednej trzeciej stanowić może rondinella, a trzecia w kolejności jest równie niepopularna molinara. Wino oparte o trzy podstawowe szczepy byłoby jednak bardzo lekkie – do obiadu może, ale nie do piwnicy, w której dojrzewać potrafią przecież latami bogate amarone. Żeby więc w zebranych owocach skoncentrować słodycz, a w powstałym winie podnieść poziom alkoholu, grona są rozkładane w procesie appassimento – podsuszania, które na ciepłych poddaszach winnic praktykowano prawdopodobnie już w okresie słynnego wesela w Galilei.
Paolo Veronese, “Gody w Kanie Galilejskiej”, ok. 1562-1563 r., 6,6 x 9,9 m, Luwr
Inwestycje w wino opisujemy tutaj.
fot. Pandofolfini, Wikimedia Commons