ARTYKUŁY

06 Lut 2018

Inwestycje w konie w gorzkiej pigułce

Niektóre inwestycyjne historie obowiązkowo wizualizujemy sobie w aranżacji z pomarańczowym ciepłem letniego wieczoru i zapachem jeansowych koszul – obrazek rozwija się, gdy słyszymy o grupie starych znajomych z Australii, która w beztrosce uzbierała 315 tys. USD, żeby kupić klacz imieniem Black Caviar i nieoczekiwanie świętować 23 wyścigowe zwycięstwa z rzędu, dzieląc między sobą milionowe nagrody. Eksperci, pytani o inwestycje w konie, zmieniają jednak zwykle ten pocztówkowy widok  na scenerię o wyższym prawdopodobieństwie zaistnienia: koń stojący w błocie ze zwichnięciem, który oprócz siana spożywa nawet 60 tys. USD w ciągu roku.

 

1. Ceny barometrem gospodarki

Zwodnicze przeświadczenie, że konie jako dobra inwestycyjne nie potanieją w czasie gospodarczego kryzysu, okazuje się przegrywać na argumenty z surową statystyką. Jak pokazują dane The Jockey Club, stawki na tym rynku precyzyjnie odzwierciedlały kondycję amerykańskiej gospodarki, czego przykładem jest chociażby średnia cena konia w wieku 1-2 lat, wynosząca w 2009 i 2010 r. 40 tys. USD. W 2013 r. była już o połowę wyższa, a w następnych latach z poziomu 60 tys. USD wspięła się jeszcze do 65 tys. USD. Odnosząc to do rzeczywistych rachunków, jakie przychodzi zapłacić, warto podkreślić, jak niedokładną miarą jest sama średnia, którą istotnie podnoszą najbardziej spektakularne transakcje, dla których naturalnym jest przekraczanie setek tysięcy dolarów.

 

2. Udział w koniu, jak w Orlenie 

Jak wskazują raporty Thoroughbred Owners and Breeders Association, zakup mniej kosztownego konia wyścigowego wiąże się raczej z progiem około 10 tys. USD, a nie 65 tys., co w dodatku i tak można sprytnie podzielić na udziały po 5 czy 10 proc. Zbiorowa forma inwestycji w konie istotnie ożywiła zainteresowanie rynkiem, skutecznie zaślepiając jednak część nabywców, nie zdających sobie sprawy, że nawet skromny udział w rumaku zwykle wiąże się z regularnym udziałem w codziennych wydatkach i znikomym skrawkiem niepewnej nagrody.

 

3. Dodatkowe opłaty z gwiazdką

Koszt zakupu ogiera czy klaczy to tylko początkowy wkład, tymczasem właściciel wyścigowego konia musi jeszcze przewidzieć budżet na jego utrzymanie – pokarm i opiekę weterynaryjną – treningi, a także rachunki za sam wstęp na wyścigi. Jak podsumowują eksperci, wszystkie te wydatki mogą stanowić nawet 60 tys. USD rocznie – co przy przykładowych dziesięciu udziałowcach można podzielić, licząc się z tym, że jak rumakowi przytrafi się poważniejsza kontuzja, obciążenie być może wzrośnie, a prawdopodobieństwo zdobycia pucharu bezgłośnie przybliży się do zera.

 

4. Ryzyko straty: 90 proc.

Mimo że część specjalistów opowiada się za możliwością osiągnięcia stabilnego zysku, większość zarysowuje inwestycje w konie jako gorsze niż forex. „Ryzyko, że stracisz, wynosi 90 proc., więc nie angażuj kapitału, jeśli nie jesteś przekonany, że kochasz ten sport” – przestrzega przez CNBC Barry Irwin, zarządzający jednym z przedsiębiorstw sprzedających udziały w koniach wyścigowych w Kentucky. „Nawet jeśli roczna pula nagród w wyścigach konnych to 1 mld USD, szanse, że osiągniesz zysk albo w ogóle odzyskasz zainwestowany kapitał, są nikłe. W rzeczywistości, w ciagu roku tylko 2 proc. koni wygrywa 125 tys. USD, 4 proc. 100 tys., a 6 proc. 90 tys. USD” – podaje „The Street”. Zestawiając z tym perspektywę kilkuprocentowego udziału, można sobie uprzytomnić, że gra miałaby rzeczywiście szanse przynieść warty trudu dochód, jeśli inwestycja nie ograniczałaby się do udziałów w jednym koniu, tylko objęłaby kilkaset, zapewniając urodnemu portfelowi stosowną dywersyfikację.

 

 

fot. Sports Haze

wiera

Write a Reply or Comment

Alternatywne.pl

Alternatywne.pl

Zapraszamy do newslettera!

Bądź na bieżąco z najważniejszymi wydarzeniami z rynku, analizami trendów i kalendarzem najciekawszych aukcji.

Serwis Alternatywne.pl zobowiązuje się nie udostępniać danych użytkowników.