ARTYKUŁY

18 Lut 2021

Notatnik SGH: Inwestowanie w fotografię

Inwestowanie w fotografię / czas czytania: 9 min. 50 s.

 

Ekonomistko, Ekonomisto!
Na okoliczność Akademii Inwestowania Alternatywnego w Szkole Głównej Handlowej ruszamy z cyklem poradnikowych materiałów o inwestycjach – analizujemy dane, tropimy trendy oraz wyjaśniamy zawiłe wyrazy rzucane przez znawców w grubych okularach. W każdym z rozdziałów pytamy, w co można na danym rynku zainwestować, zanim zostanie się wilkiem z Wall Street – a więc wydając kilka tysięcy albo nawet kilkaset złotych.

 

 

Rozdział 1: Inwestowanie w fotografię


Jako pierwszy z audytem zmierzy się rynek fotografii, który pod względem obrotów wciąż pozostaje w przydługim cieniu malarstwa. Mimo że inwestowanie w fotografię nierzadko zapowiadać może pewniejszy zwrot niż zakup płótna porównywalnej wartości, wielu odbiorców zwyczajnie nie ma rozeznania: o czym mowa, kiedy jedna odbitka z edycji jest tańsza, a druga droższa? Jak twierdzą eksperci, inwestowanie w fotografie wcale nie musi być tak skomplikowane, jak wygląda w wąskim kadrze, a dzięki temu, że lokalny rynek jest jeszcze bardzo młody, zdjęcia utytułowanych autorów da się zdobyć nawet za 3 tys. zł. 

Inwestowanie w fotografię


Tomasz Wysocki, widok wystawy „Smak Wiśni”, Leica 6×7 Gallery Warszawa

 

 

Zachód w kadrze
Inwestowanie w fotografię na rynku światowym, rekordy

 

Rozpoczynając od najszerszego ujęcia, w ciągu minionych dwóch dekad światowy rynek fotografii rozrósł się pod względem ilości wylicytowanych odbitek czterokrotnie. Według reportu Artprice, za okres jego wyraźnego przebudzenia uznaje się rok 2007, w którym aukcyjny obrót zdjęciami sięgnął 102 mln dolarów względem 17 mln dolarów z roku 2000.
Mimo że
połowa wylicytowanych odbitek nie osiąga progu 2 tys. dolarów, właśnie od 2007 r. na zachodnich aukcjach coraz częściej padać zaczęły również siedmiocyfrowe rekordy. Milionową poprzeczkę przebiły wtedy zdjęcia Cindy Sherman, supermarketowy dyptyk Andreasa Gursky’ego oraz przywodzący reklamę Marlboro pędzący „Kowboj” Richarda Prince’a. Wkrótce do zbioru dołączyły fotografie Jeffa Walla, duetu Gilbert & George, a po kolejnych paru latach prace Thomasa Strutha, prowokatora Jeffa Koonsa oraz mrożące krew w żyłach ujęcie, na którym Ai Weiwei upuszcza na chodnik autentyczną wazę z dynastii Han, śmiało pozwalając jej się roztrzaskać.

Czy takie notowania świadczą, że zachodni rynek fotografii osiągnął już pełnię dojrzałości? Zdecydowanie nie, zważywszy że ocena rozwoju rynku na podstawie samych rekordów już z natury może być chybiona – jednostkowe notowania powyżej miliona dolarów nie zmieniają faktu, że w ramach wszystkich aukcji sztuki udział zdjęć wynosi zaledwie kilka procent. O to, czy na rodzimym rynku sytuacja rysuje się podobnie, pytamy ekspertkę Annę Łochowską, która zwraca przede wszystkim uwagę, że inwestowanie w fotografie niekoniecznie warto zaczynać na aukcjach.

 

Paweł Żak „Bez tytułu z cyklu i inne martwe natury”, Leica 6×7 Gallery Warszawa

 

 

 

Zoom na Polskę
Inwestowanie w fotografię w galeriach, artyści, progi wejścia

 

Fotografowanie stało się dziś rozrywką niemal równie masową co życie seksualne czy taniec. Oznacza to, że podobnie jak sztuka masowa, fotografia w rękach większości ludzi wcale sztuką nie jest. Stanowi przede wszystkim rytuał społeczny, ochronę przed lękiem i narzędzie władzy – pisała Susan Sontag w słynnej książce „O fotografii”.
Fotografie, które niewątpliwie powstały jako dzieła, odróżnia się zwykle od nieprzebranego morza kadrów sformułowaniami „artystyczne”, „kolekcjonerskie”.
Jak wygląda ich sprzedaż w Polsce? Na pytania Alternatywne.pl odpowiada ekspertka Anna Łochowska, prowadząca stołeczną galerię fotografii kolekcjonerskiej Leica 6×7.

 

 

Alternatywne.pl: Jak Pani ocenia rozwój rynku fotografii w Polsce – czy pandemia osłabiła ten proces, czy spotęgowała sprzedaż, jak stało się chociażby na aukcyjnym rynku malarstwa?

Anna Łochowska: Trzeba zdać sobie przede wszystkim sprawę, że rynek fotografii kolekcjonerskiej jest jeszcze bardzo młody – nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie. Za granicą jego rozwój rozpoczął się w latach 70., ale dopiero w latach 90. można było mówić o jego rozkwicie, choć wciąż nie na taką skalę jak w przypadku rynku innych dzieł sztuki, w szczególności malarstwa.

W Polsce rynek fotografii rozwija się natomiast dopiero od 10 lat. Wcześniej dochodziło oczywiście do pojedynczych transakcji, ale dopiero od dekady można obserwować w tym regularność. Wciąż mamy poczucie, że rynek nabiera rozpędu, jednak nie osiągnął jeszcze zaawansowanego etapu. Trudno też jednoznacznie określić, jak odbiła się na jego funkcjonowaniu pandemia – galeriom zdecydowanie nie pomogła, podobnie jak organizatorom targów.

 

 

Na rynku aukcyjnym twórczość całkowicie niewypromowanych jeszcze absolwentów wydziału malarstwa osiąga nierzadko wyższe stawki niż fotografie artystów o dorobku wyróżnionym przez instytucje i docenionym przez krytyków. Co jest tego przyczyną?

A.Ł.: To nie tylko przypadłość lokalnego rynku, ale tendencja widoczna na całym świecie – udział fotografii na rynku kolekcjonerskim pozostaje rzędu 3-4 proc. Wynika to zarówno z młodości samego rynku, jak i zaniepokojenia potencjalnych kolekcjonerów kwestią edycji, reprodukcji wielu odbitek. Dla sporego grona odbiorców nie jest jeszcze oczywiste, że kupowanie odbitki, która nie jest unikatem, nie wiąże się z ryzykiem. W przeciwieństwie do wywoływanych w ciemni odbitek srebrowych, te cyfrowe mogą mieć teoretycznie nieskończoną ilość powieleń, jednak artyści umawiają się zwykle, że dane ujęcie może być powielone np. w sześciu czy dziesięciu egzemplarzach. Dotrzymywanie tego limitu, włącznie z niszczeniem pliku po wyczerpaniu edycji, decyduje o dobrym imieniu artysty – rzadko dochodzi więc do nadużycia.

 

 

Których artystów wskazałaby Pani jako wiodących na lokalnym rynku?

A.Ł.: Obierając kryterium wartości rynkowej, na pewno zaliczyć można do tego grona Rafała Milacha, pierwszego polskiego członka agencji Magnum, Pawła Bownika, Kacpra Kowalskiego czy Weronikę Gęsicką.

 

 

Czy na przykładzie któregoś z tych autorów można pokazać wyraźny wzrost cen na rynku kolekcjonerskim?

A.Ł.: Owszem, gdyby na przykład ktoś kupił zdjęcia Kacpra Kowalskiego 6-7 lat temu, zainwestowałby świetnie. Kiedy pierwszy raz wyjeżdżaliśmy z artystą na zagraniczne targi, odbitki kosztowały w granicach 500-600 euro, natomiast w tej chwili niektóre jego prace wyceniane są na kilkanaście tysięcy euro. Ich cena ustabilizowała się na tym poziomie, są więc obecnie znacznie częściej kupowane za granicą niż w Polsce. Następnego skoku cenowego można się spodziewać najpewniej za kilka lat, kiedy odbitki pojawiać się będą regularnie na rynku wtórnym.

 

Kacper Kowalski, widok wystawy „Efekty uboczne”, Leica 6×7 Gallery Warszawa

 

 

Czy inwestowanie w fotografie artystów, których dorobek nie jest jeszcze tak kosztowny, da nam również perspektywę takiego zwrotu?

A.Ł.: Nigdy nie można z całkowitą pewnością odpowiedzieć, czy artyści sprzedający obecnie swoje fotografie za 2-3 tys. zł, będą je w przyszłości sprzedawać dużo drożej. Planując inwestowanie w fotografie, należy zwrócić uwagę na kilka warunków – czy typowani przez nas autorzy zdobywają jakieś nagrody, czy są reprezentowani przez galerię, czy ich prace są pokazywane na targach, wystawach oraz jak często tworzone są z ich udziałem nowe projekty. Pod opieką naszej galerii jest kilku takich obiecujących artystów, m.in. Tomasz Wysocki, którego fotografie można rzeczywiście kupić za kilka tysięcy złotych, a niektóre z jego zdjęć mają już wyczerpaną edycję, co świadczy o popycie. Jeśli te zdjęcia pojawią się więc na rynku wtórnym, można spodziewać się zwyżki.

 

 

Czy inwestowanie w fotografię artysty, którego twórczość została już uznana na rynku kolekcjonerskim, można rozpocząć poniżej progu 10 tys. zł?

A.Ł.: Można, szczególnie, że ceny poszczególnych odbitek różnią się w przypadku większości artystów w obrębie tej samej edycji. Do znakomitych przykładów zalicza się chociażby dorobek Pawła Żaka, fotografa utytułowanego, rozpoznawalnego, ponadto wykładowcy akademickiego. Inwestowanie w fotografię Pawła Żaka rzeczywiście zaczniemy od 3-8 tys. zł.

 

 

Jak wytłumaczyć różnicę w cenie w obrębie edycji? Dlaczego ostatnia odbitka danego zdjęcia jest najcenniejsza?

A.Ł.: Jeśli ktoś kupuje odbitkę numer 1 z edycji 10, wiadomo, że wykonanych może być jeszcze 9, choć nie ma pewności, jak wysokie będzie zainteresowanie na rynku. Nabywając natomiast dziewiątą odbitkę, mamy tę weryfikację i wiedzę, że niemal cała edycja została już sprzedana i szybciej trafi na rynek wtórny w cenach wyższych niż wartość ostatniej kopii. W przypadku licytowania zdjęć na aukcjach, mechanizm ten oczywiście nie funkcjonuje, szczególnie, że na krajowym rynku aukcyjnym bardzo niewiele jest fotografii współczesnej, która przeważa w galeriach.

 

 

Paweł Żak, widok wystawy “I inne martwe natury”, Leica 6×7 Gallery Warszawa
Tomasz Wysocki “bez tytułu z cyklu Exodus 2064”, Leica 6×7 Gallery Warszawa

 

O fotografie sądzono, że jest on bystrym, ale neutralnym obserwatorem – skrybą, nie poetą. Szybko jednak stwierdzono, że nikt nie robi identycznego zdjęcia tego samego przedmiotu. Przypuszczenie, że aparaty fotograficzne dostarczają bezosobowy, obiektywny obraz ustąpiło wobec faktu, że zdjęcia dostarczają dowodów nie tylko na to, co jest na świecie, ale i na to, co fotograf widzi; nie tylko sam zapis, ale i przetworzoną własną ocenę świata
– Susan Sontag, fr. „O fotografii”.

 

 

 

Inwestowanie w fotografię – terminy 
Jakie są podstawowe typy odbitek?

 

 

Odbitka cyfrowa

Najpowszechniejszy obecnie termin odnoszący się do zdjęcia wykonanego za pomocą cyfrowej maszyny drukarskiej – zarówno z tradycyjnego negatywu, jak i z cyfrowego pliku. Odbitki cyfrowe wykonuje się różnymi technikami, do których zalicza się m.in. druk laserowy czy atramentowy.

 

Odbitka srebrowa

O odbitce srebrowej albo żelatynowo-srebrowej najczęściej mówi się dla odróżnienia tradycyjnej, opartej na srebrze metody wywoływania zdjęć w ciemni od odbitek wydrukowanych cyfrowo. Zdjęcia wykonane techniką żelatynowo-srebrową stały się popularne w latach 70. XIX wieku.

 

Odbitka albuminowa

Zazwyczaj, zdjęcie otrzymane na papierze z warstwą albuminy – czyli białka kurzego ubitego z solą – zetkniętym uprzednio z roztworem azotanu srebra. Metoda zakładająca użycie szklanych negatywów albuminowych lub kolodionowych, przypada na drugą połowę XIX stulecia.

 

Odbitka chromogeniczna

Zdjęcie powstałe na skutek „sprzęgania barwnego”, metody z połowy lat 30. ubiegłego wieku, dającej podstawę dla większości nowoczesnych srebrowych materiałów fotograficznych jak Kodachrome czy Agfacolor. Odbitkę chromogeniczną często mylnie nazywa się C-type, mimo że drugi z terminów odnosi się wyłącznie do konkretnego papieru chromogenicznego Kodak Color Print Material C-Type produkowanego w latach 50.

 

 

 

Żeby poznać szczegóły panelu organizowanego
przez Akademię Inwestowania Alternatywnego SGH, →sprawdź.

 

 

 

 

 

Weronika A. Kosmala

fot. Leica Gallery w Warszawie, fr. kadru z filmu „Powiększenie” Michelangelo Antonioniego.

wiera

Alternatywne.pl

Alternatywne.pl

Zapraszamy do newslettera!

Bądź na bieżąco z najważniejszymi wydarzeniami z rynku, analizami trendów i kalendarzem najciekawszych aukcji.

Serwis Alternatywne.pl zobowiązuje się nie udostępniać danych użytkowników.