
Damien Hirst powątpiewa, że potrafi malować
Ktoś mi raz powiedział: jesteś takim szczęściarzem, że mógłbyś sprzedać ludziom gówno i nazwać je sztuką. Zapytałem, dlaczego miałbym to robić, dlaczego nie miałbym robić sztuki… W sztuce chodzi o magię – usłyszałem – a nie o sprytne oszustwo.
Jak relacjonuje Jackie Wullschlager w „Financial Times”, Damien Hirst przytaczał tę wnikliwą rozmówkę, stojąc w pobliżu płócien dumnie tworzących najnowszą serię „Veils” – całkowicie abstrakcyjnych, suto obsypanych muśnięciami cukierkowych kolorów. Za oknem rzeka skręcająca się pomiędzy dwoma mostami, Londyn. Te obrazy są jak komponowanie bukietów, wszystko zależy od tego, który kolor pasuje do którego – przytacza autorka, nadmieniając, że poprzedniej nocy na jednym z kont społecznościowych artysta wypowiedział się śmielej – o nowych płótnach jako o abstrakcji godnej Bonnarda.
Nie widzę w nich ani magii, ani oszustwa, ani Bonnarda, tylko przesłodzone, niespecjalne pastisze abstrakcyjnego ekspresjonizmu, przywodzące na myśl „Visual Candy” samego Hirsta z lat 90. Bezceremonialnie swojskie dla kolekcjonerów obrazy z serii „Veils”, wyceniane na 1,7 mln USD [5,8 mln zł] za jeden, zostały zaprezentowane u Gagosiana w Los Angeles w tym miesiącu. Wszystkie sprzedały się na wernisażu
– podaje Jackie Wullschlager, przytaczając rozterki Hirsta, obawiającego się, czy jako malarz istotnie jest satysfakcjonująco dobry. Jak twierdzi kontrowersyjny autor, w jego twórczości wszystko miało pewien malarski walor, włącznie z ciałami zwierząt zanurzonymi w formalnie, stanowiącymi, jego zdaniem, trójwymiarowy odpowiednik dzieł Francisa Bacona. Gablota, w której umieścił psujący się krowi łeb i rój much, również dawała mu poczucie bycia malarzem – aranżował ją kolorystycznie, podobno szczególnie w zakresie czerni i błękitu.
Serie, które do tej pory stanowiły właściwie klarowny emblemat bogactwa, też zapełnione były wielobarwnymi kropeczkami, tyle że każda z nich podporządkowana była systemowi – nie mogła odstawać od równiutkiego rzędu ani wykraczać poza geometryczną formę.
Artysta zwierza się „Financial Times”, że znudziły go te równe kropki – wymyślił dla nich te rygory, będąc dwudziestolatkiem, natomiast po trzech dekadach dojrzał do przywrócenia im swobody. Obecnie płótna zapełniają plamki mniej regularne, a Hirst przyznaje: Wydaje mi się, w latach 90. czułem się nieśmiertelny, ale zrozumiałem, że nieśmiertelny byłem tylko na moment.
Najdroższe wylicytowane dzieło malarskie Damiena Hirsta kosztowało bez opłat 4,2 mln GBP (20,2 mln zł) i przedstawiało kolorowe motyle. Młoda krowa w formalinie osiągnęła na aukcji cenę 9,2 mln GBP (44,2 mln zł) – miała hojny dodatek kruszcu i boleśnie wymowny tytuł „Złoty cielec”.
Damien Hirst, “Moxisylyte” , 2011 r.
fot. Gagosian Gallery, Damien Hirst